Nazwa baru jest nieprzypadkowa. Nazwana tak z uwagi na fakt, że znajduje się nie tak bardzo daleko od pałacowego garnizonu, skąd na przepustce żołnierze szli odpocząć między innymi tam.
Bar nie różnił się specjalnie niczym, od innych. Lekkie, wojskowe akcenty i zawsze jakiś wojak, który siedział przy barze, rozmawiając z kimś. Żołnierze uwielbiali to miejsce, dbali o nie. Dlatego właściciel lokalu nie musiał się obawiać burd, bowiem posiadał niemal darmową ochronę.
Sytuacja oczywiście była inna, gdy jakiś żołnierz za dużo wypił i trzeba było go wyprowadzać. Jednak nigdy nie było to katastrofą.
Bar był wbrew pozorom miejscem dla całej rodziny - zwłaszcza rodziny żołnierza. Można było zjeść, napić się... A dzieci mogły słuchać opowieści o wojsku - oczywiście odpowiednio przefiltrowanych, oszczędzając im brudniejszych szczegółów.
_______________________________________
Ten dzień nie różnił się niczym od każdego innego w owym barze. Luźne rozmowy, gwar i ogólnie znana atmosfera.
Do czasu, gdy drzwi się otworzyły. Za każdym razem, gdy drzwi "Wiecznego Wojaka" się otwierały, jego stali klienci patrzyli, kto wchodzi. Bowiem nieraz na odpoczynek przychodzili tu oficerowie. Niektórzy milsi, inni mniej... Trzeba było uważać kto jaki ma humor.
Tym razem żołnierze odetchnęli z ulga - był to Major Fearbane.
Weteran, szanowany w garnizonie. Dowódca I Szwadronu Pegazów "Steelwing", przy których Wonderbolts to zwykli szpanerzy. Żołnierze powstali i zasalutowali mu. Przeszywający wzrok oficera ogarnął wnętrze i gestem kopyta pozwolił żołnierzom wrócić do odpoczynku. Powoli, zrezygnowany podszedł do Swojego stolika w najdalszym kącie i usiadł, zdejmując hełm.
Barman znał go bardzo dobrze. Wiedział, co i kiedy jego stali klienci chcieli. I tu nie było wyjątku. Nalał pegazowi kufel piwa i przyniósł mu, po czym wrócił do swoich zajęć.
Ci, którzy znali majora dłużej, mogli się zorientować, że coś jest nie tak. Zresztą - od dłuższego czasu coś było nie tak. Niedawno Fearbane'owi stuknęło 60 lat i bał się emerytury. Bał się, że dowództwo w końcu go odstawi, dając miejsce młodszemu pokoleniu. Szanowany oficer odrzucał propozycje emerytury, a jego renoma w armii sprawiała, że nawet jego przełożeni się zgadzali, by służył dalej. Lecz niestety - to nie mogło trwać w nieskończoność. I Fearbane o tym wiedział.
Wziął pierwszy łyk... raczej haust trunku, wypijając od razu połowę, po czym rąbnął kuflem o stolik. Był wściekły i zawiedziony. Wszystkim. Całą swoją ponad 40-letnią służbą. I tym, co było wcześniej.
Spojrzał na młodych żołnierzy... Jeden przyszedł tutaj z narzeczoną. Młoda, śliczna, różowa klacz o brązowej grzywie. Taka troskliwa i pogodna - a przy niej wybranek, delektujący się każdą sekundą w jej towarzystwie.
- Niech to jasny szlag... - burknął pod nosem major, dbając, by nikt inny tego nie słyszał. Gdyby wiedział, że jego służba w wojsku tak się skończy, to nie podejmowałby decyzji o odcięciu się od życia, poświęcaniu pracy. Być może wtedy Day Shine...
NIE! To było dobre i jedyne sensowne wyjście. Zresztą, nawet jeśli nie... To co to da teraz? Fearbane był już za stary, by śnić. By marzyć. Próba związania się z kimkolwiek skończyłaby się tragicznie.
- Weź się do cholery w garść, Fearbane... - syknął pod swoim adresem. Pierwszy raz od ponad 40 lat, starego oficera dopadła nostalgia. Zaczął wątpić w siebie. A może było tak już wcześniej? Ponad rok temu pierwszy raz zawalił misję. Nie udało mu się wykonać zadania. I TO TAK PROSTEGO! Straszna jest starość i Fearbane zaczynał zdawać sobie z tego sprawę....