Duża, ładnie wykonana kamienna fontanna stojąca w miasteczku od lat, była miejscem spotkań wielu osób. W słoneczne dni, każdy siada przy niej, by ochłodzić się nieco i wystawia twarz do przyjemnej bryzy bijącej od spadających z niej strug wody. W zimie natomiast jest zwykle traktowana przez młode źrebaki jaki mała ślizgawka, dająca też dużo zabawy.
Pewnego mroźnego dnia, dało się słyszeć w jej spływie stukot. Klapa filtrująca spływającą wodę z zanieczyszczeń takich jak opadające liście lub różne pozostałości po jej użytkowaniu, powoli zaczęła się pod naporem podnosić. Pod lodem przemknął cień, po czym rozległ się głuchy stukot opadającej pokrywy. W kilu miejscach zatrzeszczał lód i pojawiły się drobne pęknięcia. Cień przemieścił się szybkim ruchem pod lodem i zniknął. Nie trzeba było długo czekać, bo zauważyć sporego wyskakującego majestatycznie w krach lodu dorsza z impetem w powietrze, który wpadł razem z nimi ponownie do fontanny zataczając w niej zadowolony koła.