-
Psia choroba...! Eris jasnolica, królowo kochana... - wymamrota? Karczmarz, wysuwaj?cy si? z wolna spod sto?u. -
Ju? nie pijem, ju? wiencej nie pijem! - j?cza?a obola?a posta?. -
A... UMIERAM! Umieeeeraaam... HIK! A... Mo?e jednak nie. Hue hue hue hue! - krzykn??, popijaj?c z ma?ej butelczyny. -
Nu... Lepiej mi?.
Karczmarz podniós? si? i otrz?sn?? z resztek chipsów jab?kowych, które w malowniczy sposób przyozdabia?y jego brudn? i powykr?can? brod?. To dziwne... Wychodzi? z karczmy w towarzystwie trzech kucy. Powinny gdzie? tutaj by?... "Mo?e ju? wyszli" - pomy?la?, przybieraj?c grymas pe?en niezadowolenia. Przez my?l przesz?o mu co? jeszcze, jednak?e odrzuci? takow? mo?liwo??, bo... przecie? to niegodne! Karczmarz? Pijany?! Nie! No... Mo?e troszk?. No dobra... Mo?e troszk? bardziej. Ach... Dobrze ju?, dobrze. Mo?e bardziej ni? troszk?. Ale prawie trze?wy! No dobra... Czasami. A. Nie... Niewa?ne. Paradoksy... Przekl?te paradoksy! to z pewno?ci? ich wina!
-
Casimir...! - wyszepta? zataczaj?c si? na prawo i lewo. Wszystko sta?o si? jasne. Pewnie znów bawi? si? zakl?ciami. -
No ale nic. Skor jusz tutaj jeste?my, pszygotujmy salem do obrady.
Karczmarz klasn?? dwa razy i przetar? swój nieod??czny kufel, który jakby na rozkaz... stawa? si? coraz bardziej brudny... Sala zacz??a si? zmienia? i przekszta?ca?. Pod?oga wystrzeli?a w dó?. A mo?e... A mo?e to sufit pofrun?? w przestworza? Niewa?ne! Lo?a Szale?ców przybiera?a zupe?nie nowe kszta?ty. Pomieszczenie sta?o si? widocznie wi?ksze, dekoracje zmieni?y si?, a dywany... Dywany ta?czy? pocz??y, mieni?c si? z?ocistym symbolem Lo?y. B??dne ogniki poszybowa?y wzd?u? ca?ej sali, roz?wietlaj?c ogni?cie szlak podniebny krzese?. ?wiat oszala?... A mo?e tylko Cytadela? Postacie zamieszkuj?ce szczelne ramy obrazów ?mia?y si? i ta?czy?y, uradowane z mo?liwo?ci odwiedzenia s?siadów z pobliskich futryn. Wzd?u? ogromnego sto?u obrad ros?y z wolna rze?by i marmury o najró?niejszym kszta?cie i najdziwniejszej formie... Lo?a stroi?a piórka. W ko?cu... Szale?cy maj? swoje wymagania! Roztargnione kielichy nape?nia?y si? winem, absyntem i zielon? herbat?... Wszystko wirowa?o, kot?owa?o si? i zmienia?o. Zapanowa?... Chaos w czystej postaci. Pi?kny, niepodzielny i subtelny, a pozosta? mia?o tak a? do zako?czenia obrad.
Spokojna i cicha dot?d sala przeobrazi?a si? w najdziksz? fantazj? okaleczonego chorob? umys?u schizofrenika. Karczmarza widok ten ucieszy? i nape?ni? niezwyk?? wr?cz otuch?. Zbyt wiele dni min??o od ostatniego zebrania. Zbyt wiele dni. Poci?gn?wszy kilka g??bszych ?yków z kolejnej butelczyny, Karczmarz uda? si? na miejsce prowadz?cego obrady. Mia?... Bardzo z?e wie?ci. Upewniwszy si?, ?e przygotowa? wszytko tak, jak nale?y... osun?? si? delikatnie na mi?kk? poduszk? krzes?a, lewituj?cego swobodnie w chaotycznej i wype?nionej magi? przestrzeni. Drzwi otworzy?y si?. Jakby na rozkaz, ogniki polecia?y w kierunku rz?du czarnych pancerzy, roz?wietlaj?c ich martwe, mroczne wn?trza. Strzeliste ?uki Lo?y czeka?y na reszt? go?ci...
Milcz?cy Karczmarz zacz?? rozk?ada? ?cierk?. Im d?u?ej j? rozk?ada?, tym wi?ksza si? stawa?a... Materia? wyd?u?a? si?, falowa? i zmienia? barwy. Magiczna kompresja...? Bo có? niby innego...? Po chwili gotowy by? ju? jego specjalny strój. Nie czekaj?c ani chwili d?u?ej, przyozdobi? swe oblicze czarn?, pow?óczyst? szat? z kapturem. By? praktycznie gotowy na powitanie cz?onków Lo?y. Brakowa?o tylko jednego elementu... Ach! Kufel. No jasne... Ulubiona szklanica natychmiast przemieni?a si? w bia?? mask?, idealnie wspó?graj?c? z ceremonialnym strojem... Karczmarz wydawa? si? teraz dostojny, szykowny i... tajemniczy. Czy to za spraw? zmienno?ci otoczenia, czy te? przy pomocy tajemniczego stroju - nabra? nowej powagi i zmieni? si? zupe?nie...
A otoczenie? Migota?o ?wietli?cie, podkre?laj?c jedynie symbol widniej?cy na posadzce...
Lo?a Szale?ców by?a... GOTOWA!