Strona 1 z 1

A Stable Divided

PostNapisane: 18 lut 2013, o 23:11
przez Casimir
19 lat po powrocie Luny, obrzeża Ponyville

Preludium

Blue Wire i Ivel cudem uszły z życiem. Miały szczęście znajdować się poza ścisłym centrum Ponyville, gdy to nadeszło. Wiadomo było, że na północy kraju doszło do rozruchów, obłęd Celestii nie był niczym, co dało by się ukryć. Z aprobatą większości mieszkańców miasteczka spotkało się wypowiedzenie przez Panią Burmistrz posłuszeństwa Burning Sun (gdyż tak teraz kazała siebie tytułować Celestia). Wszyscy ufali, że magiczna ochrona, zapewniona miastu przez Twilight Sparkle będzie gwarantem jego bezpieczeństwa... Niestety nikt nie przewidział, że szaleństwo nauczycielki udzieli się także ukochanej przez wszystkich bibliotekarce. Ta, na kwadrans przed dramatycznym wydarzeniem tego deszczowego dnia, zwyczajnie zniknęła, pozostawiając Ponyville praktycznie niebronione... Bo cóż może znaczyć jeden wiecznie zaćpany czarodziej i kilku innych straceńców przeciwko furii vaporyjskich najemników? Dokładnie, niewiele. Tak czy siak, na Ponyville zrzucone zostały beczki wypełnione mieszaniną nafty, siarki, i wapna, która, opadłszy na zroszone niedawnym deszczem zabudowania zapłonęła niegasnącym ogniem, od którego zajęła się przeważnie drewniana zabudowa mieściny... Dawna, przeurocza osada stałą się cmentarzyskiem, wypełnionym zwęglonymi, niemożliwymi do rozróżnienia zwłokami, które zastygły w makabrycznych pozach, powykrzywianych bólem, spowodowanym przez grecki ogień, oblepiający skórę. Obrońcy zginęli (a przynajmniej słuch o nich zaginął) a dwie, wcześniej wspomniane klaczki, usmolone dymem, zalane łzami i przerażone na śmierć, uciekały, wspierając się nawzajem, grzęznąc w błocie, utworzonym przez nagromadzony w czasie niedawnej suszy pył i popioły, pozostałe z miejsca, które do niedawna było ich domem.

- Wire...? - spytała Ivel, drżącym głosem. Ivel była niewysoką ziemną klaczą, o żółtym umaszczeniu, drobnej budowie ciała, oraz pięknych, błękitnych włosach, opadających poniżej szyi. Jej uroczy znaczek przedstawiał strzykawkę. Z nim też wiąże się zabawna historia. Ivel uczyła się zawodu pielęgniarki w Cantaerlocie, do momentu, w którym ukończyła szesnaście lat. Potem, gdy w 17 roku po powrocie Luny Celestia oszalała, wyemigrowała z rodziną do Ponyville. Kształciła by się dalej w swojej profesji, gdyby nie tragiczna śmierć rodziców, zamordowanych przez bandytów, których to grup po całej Equestrii w tych burzliwych czasach plątało się bez liku. Wtedy też, dla całkowicie osamotnionej i pozbawionej perspektyw na dalszą naukę ze względu na trwający konflikt i, powiedzmy sobie szczerze, tragiczną sytuację materialną, strzykawka nabrała nowego, owianego mrokiem i odrażającego znaczenia. Jak to śpiewali niegdyś, ?zielone maki, zamiast rosy piją młodą krew?.
- Tak, maleńka? - odpowiedziała jej protekcjonalnym tonem Blue Wire, o rok starsza klacz pegaza, mająca, przynajmniej do niedawna, wszystko oprócz przeszłości.
- Opowiedz mi jeszcze... Jeszcze raz. Co... - zaczęła łkać. Odkąd Wire znalazłą ją kilka miesięcy wcześniej, stałą się dla niej praktycznie starszą siostrą, pominąwszy fakt, że prawdopodbnie była od niej młodsza. Sama z resztą nie była pewna swojego wieku. Pamiętała tylko, że rok wcześniej opuściła laboratorium.
Ehhh... - westchnęła tylko. Przytuliła ją mocniej. Dotyk jej błękitnego ciała, bijące z niego ciepło, uspokoiło Ivel. Poczuwszy bicie serca przyjaciół zdołała się wyprostować i iść dalej, byle dalej od płomieni, masakry i zabaw żołdaków, którzy cudem je przeoczyli.

Dwie przyjaciółki szły tak przez las, powoli i ostrożnie, unikając prześwitów. Nie chciały być widoczne z powietrza. Gdy Vaporyjczycy raz zaczynali się bawić, już nic nie mogło ich powstrzymać. Radość, którą przy tym tryskali, wręcz rozsadzała nieszczęśników, będących jej źródłem. Sodomiczne zwyczaje tych żołdaków, nieznane u żadnej innej nacji, bywały negowane przez tych, którzy o nich usłyszeli, jako zbyt nieprawdopodobne. Niech Cel... Tfu, niechaj Diabli mają ich w swojej opiece, gdyż to już jest leszpe niźli spotkanie z dawną Księżniczką Słońca, czy też jej najemnymi ulubieńcami z podniebnego kontynentu. Krok za krokiem, zagłębiały się w zielony półmrok, zostawiając za sobą odgłosy pożogi a wkraczając w nowy, równie przerażający świat cichych trzasków i innych, tajemniczych odgłosów, z których każdy przerażonym klaczkom mógł stanowić omen zagłady w męczarniach i poniżeniu, o którym najśmielszym libertynom się nie śniło. Wtem z drzewa zeskoczyłą wiewiórka, lądując wprost na karku Ivel, niemalże doprowadzając ją tym do zawału. Przeraźliwy wrzask, jaki wtedy wydała, poniósł się echem przez otaczający Ponyville las, płosząc ptactwo i wsprawiając innych uciekinierów w stan najwyższego przerażenia. Wire, widząc że Ivel straciłą panowanie nad sobą, zasłoniła jej usta skrzydłem i obezwładniła, uniemożliwiając jej tym samym dalsze robienie hałasu.

- Ivel, błagam, uspokój się! Nie chcesz chyba... Chyba nie... O buy some apples! ? zaklęła cicho, gdy usłyszała tuż nad koronami kryjących je drzew furkot krytych bojowymi ostrzami skrzydeł vaporyjskich siepaczy. - Chodu!

Ivel, pomimo tego, że strach praktycznie odebrał jej zmysły, nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Obie poderwały się z ziemi i zaczęły pędzić przed siebie, nie zważając na ciernie i inne niedogodności, będące właściwymi dla salwujących się paniczną ucieczką. Potykając się i dysząc ciężko, biegły najcięższą trasą, jaką tylko mogły znaleźć, mając nadzieję, że zmyli, bądź spowolni to pogoń. W końcu wypadły na podwórze opuszczonego (a przynajmniej potwornie zaniedbanego) domostwa, które jednak nosiło ślady sporadycznego zamieszkania na przestrzeni kilku ostatnich lat. Był to niewielki dworek w neogotyckim stylu, otoczony zabudowaniami gospodarczymi, ze studnią pośrodku obejścia, oraz nieprzyjemnie wyglądającym, jakby nadjedzonym krowim truchłem obok. Nie mając jednak wyboru, popędziły przez podwórze i dopadły drzwi dziwnego domostwa, wpadając do środka i mimowolnie niżej, do piwnic, gdyż załamała się pod nimi z głośnym trzaskiem. Ostatnim, co przed utratą świadomości usłyszały, był odgłos jakby roślinnego szelestu, wydobywającego się ze studni, oraz trzask łamanych kości, tuż za nimi, skwitowany salwą krzyków, przekleństw i ogólną kotłowaniną.

Piętnaście minut później, na tym samym podwórzu leżały już tylko obgryzione do czysta kości vaporyjskiego najemnika, jego hełm i sterta piór a jego towarzysze, to szpiku kości przejęci mistyczną grozą tego wydarzenia, w traumie i szoku powrócili do obozu i jakby nigdy nic zasiedli do suto zakrapianej samogonem wieczerzy, próbując przekonać siebie samych, że to, co widzieli koło studni było tylko straszliwym snem.

A jedynym, kto wyszedł z całej sytuacji był Fluffy, mięsożerna roślina wyżej wspomnianego maga, usilnie próbujący wydłubać sobie resztki pancerza spomiędzy włókien swojej paszczy.














Rozdział zerowy pojawi się w wiadomym miejscu.

Re: A Stable Divided

PostNapisane: 18 lut 2013, o 23:18
przez Sal Ghatorr
Tytuł to nawiązanie do wojny secesyjnej?

Re: A Stable Divided

PostNapisane: 18 lut 2013, o 23:23
przez Casimir
Owszem, Sal. Zasadniczo bedzie więcej takich nawiązań.