Strona 17 z 17

Re: Sala nr. 001

PostNapisane: 19 sty 2013, o 16:16
przez Reetmine
Obrazek

- Nie obchodzi mnie powód dla którego to robiła, liczą się tylko efekty. A efektem jest zdrada państwa. Nie obchodzi mnie w jakim zadaniu ma ci on pomóc, jeśli wykaże się inteligencją to nic się nie stanie. A czy nie potrzebuje wiedzy to się jeszcze okaże...- Agent nie zastanawiał się nad twoim imieniem. Już sam chciał ruszyć do akcji, ale na szczęście widząc twoje zrezygnowanie zaniechał tego. Jego towarzysze podeszli do Fate i nie zważając na jej stan podnieśli ją i zaczęli kierować ją do wyjścia. Nie spodziewali się ataku ze strony pegaza, więc bez żadnych oporów to robili. Szara klacz nie stawiała oporu, nie miało to sensu, jak również nie miała sił na to.
- Dziękuje wam za współpracę. Jeśli chcesz możesz odebrać agentko Tali nagrodę za misję.
Agent Smith, wraz z kompanami i więźniem zaczęli opuszczać szpital.

Re: Sala nr. 001

PostNapisane: 19 sty 2013, o 20:51
przez Feather
Wynosili ją ostrożnie. Czyli jednak nie chcą jej zabić gdzieś na uboczu, a przynajmniej takie pozory sprawiali. Schował miecz do pochwy, czując kopytko Tali. Był smutny. W dodatku po zachowaniu Smitha można było wywnioskować, że jest to kucyk, który nie zważa na to, jak osiąga cel, a tylko na to, czy został on osiągnięty. W zasadzie, to Fate była już dla niego martwa. Odbicie jej graniczyłoby, według niego, z cudem, a atak na trójkę pewnie zostałby zauważony i przysłaliby nowych... Zawiódł ją tak żałośnie, jak zawiódł swoje dzieci, swoją wolą. Był żałosny...
- Wiesz, ja... Ech, cholera. I tak mi nie uwierzysz. Ale muszę ci powiedzieć, że całkiem miło było cię poznać, i wogóle zawsze będę dobrze cię wspominał. Szkoda tylko, że nie pożegnam się z rodziną. I tak nie zdążyłbym dolecieć do wszystkich, a robienie im nadzieji byłoby okrutne...
Feather wyciągnął kartkę zza płaszcza oraz długopis, po czym położył się na podłodze i opisał na niej wszystko, co go spotkało, jak umarł, co zchrzanił, że oddaje dom siostrze, salon łaskotek w Przystani Shadowowi, ten drugi Sunniemu. Wnukom zaś oddaje konto w banku Ponyville ze wszytkimi środkami, jakie tam się znajdują. Po prostu spisał testament. Po wszystkim dał kartkę zebrze.
- Wiesz, ja pewnie umrę w momencie śmierci tej klaczy. Daj to Pirate Watch, brązowej klaczy pegaza z czerwoną grzywą, mieszkającą z kochanką na przedmieściach. Nie musisz w nic mi wierzyć, po prostu zrób to, jeśli jeśli masz jeszcze do mnie chociaż trochę szacunku, po tym wszystkim. Ech... W sumie to żałuję, że cię porwałem... Ale inaczej nie mógłbym... Jestem żałosny. W każdym razie i tak pewnie nic nie może jej uratować, zawsze będą ją szukać, a ja stałem się Hoofryfem (Syzyfem). Nie narażę jednak mojej rodziny, więc wolę przestać istnieć. Szkoda, że to tak się musi skończyć, jednak tak widocznie ma być.
Feather wyglądał na wytartego z jakichkolwiek emocji poza smutkiem. Był niczym zwiędnięte drzewko, wysuszony smutkiem krzaczek na pustyni, godząc się ze swoim losem. Nie wierzył, że Phil da mu jeszcze szansę.
- Znasz jakieś dobre miejsce, gdzie mogę czekać na destrukcję? - spytał, nawet nie patrząc na nią, a tylko w ścianę przed nim, pustym, beznamiętnym wzrokiem.

Re: Sala nr. 001

PostNapisane: 19 sty 2013, o 22:08
przez Reetmine
MG

Zostaliście sami, agenci wyszli. Nikt inny nie wkroczył, ani pięlęgniarki, ani agenci. Teoretycznie Featherze powinieneś zniknąć czy coś w ten deseń, ale to nie następowało, dalej trwałeś i byłeś materialny. Może więc miałeś jeszcze szansę na powrót do normalności?
Przypomniały ci się Tali słowa agenta o tym, żebyś poszła odebrać nagrodę. Być może gdybyś spotkała się z szefem mogłabyś wyperswadować mu "ukaranie agentki", albo przynajmniej odsunęła w terminie jej zgon.

Re: Sala nr. 001

PostNapisane: 20 sty 2013, o 00:04
przez Feather
- Ha. Ha. Ha. W uj śmieszne. - rzekł beznamiętnie.
W sumie, to rozważył mocno tą pierwszą opcję... Tali... Nie. Jeszcze mu poda środki na turbosrakę w ramach odwetu. I co wtedy? No że tak powiem, miałby przesrane. Druga brzmiała całkiem w porządku. Przynajmniej umarłby w miłym, zapijaczonym towarzystwie. I może znalazłaby się klacz lekkich obyczajów, by mógł się pożegnać godnie ze światem? Kto wie, kto wie...
- Postawię nawet dwa.
Wyszedł za zebrą, chowajac testament w plaszczu.
[Z/T]