Droga do ponyville

[Spitfire]

Spitfire uwa?nie obserwowa?a to co robi?a Luna. Ca?y czas ca?ej sytuacji z domniemanym szpiegostwem nie bra?a ca?kowicie na powa?nie, tak wiec obecne zdarzenia mia?y dla niej spory wyd?wi?k humorystyczny. Gdy jednak Ksi??niczka Luna wzbi?a si? w powietrze wyra?nie zaniepokojona, Spitfire uczyni?a to samo, b?d?c w powietrzu tu? obok niej. Zaraz po tym, ów tygrys eksplodowa? wyrzucaj?c na pewn? odleg?o?? jak?? fal? ciemnej materii i energii, która po chwili zosta?a zassana do ?rodka, ukazuj?c prawie ca?kowicie czarnego jednoro?ca o dosy? przera?aj?cych, zielonych oczach. Spitfire wzdrygn??a si? w powietrzu, mówi?c do Ksi??niczki:
-Droga Ksi??niczko, znasz go?! On musia? Ci? ?ledzi?, wygl?da jak wys?annik z?ych si?...

[Luna]

Ksi??niczka zlecia?a na dó? widz?c kim by? naprawde ów jednoro?ec.
-Spitfire..nie musisz si? ba?.. znam go... to Soar... Mój gwardzista.-powiedzia?a do ?ó?tej klaczy.
-A ty.. przecie? napisa?am ?eby?cie mnie nie szukali! Dobrze, ?e nie ma tu was wi?cej..-powiedzia?a uderzaj?c si? kopytkiem w czo?o
-Ech..nawet tu nie mo?na by? samemu?!-zapyta?a si? w my?lach. By?a do?? z?a.

[Soar]

Soar spojrza? na ksi??niczk? zdziwionym wzrokiem na ksi??niczk?.
Napisa?a pani? Je?li tak to nie zauwa?y?em, wasza wysoko??- Soar widzia? ?e Luna jest z?a.
Powinien by? teraz uleg?y, tak te? postanowi?. Nie chcia? trafi? na szubienice. Odwróci? g?ow? do pegaza.- Dzie? dobry Spitfire- Stwierdzi? wracaj?c wzrokiem na Ksi??niczk?.
-Czy mam si? oddali? wasza wysoko??? - Zapyta? kl?kaj?c

[Spitfire]

-Gwardzista? Ale... To znaczy... No có?, wida?, ?e jest oddany Tobie... Przynajmniej... -Powiedzia?a, wyra?nie zaskoczona s?owami ksi??niczki. Troch? si? uspokoi?a, ale my?l, ?e teraz i ona mo?e by? ?ledzona, nie u?miecha?a jej si?. Popatrza?a chwil? w stron? jednoro?ca, i odpowiedzia?a mu, staraj?c si? zachowa? spokojny g?os, mimo ci?g?ego lekkiego skonfudowania i zmieszania sytuacj?:
-Witam Ci?...
Gdy ten zaproponowa? ksi??niczce swoje odej?cie, Spitfire w my?lach b?aga?a j? o to, aby si? zgodzi?a na to.

[Luna]

-No trudno..co si? sta?o to si? nie odstanie-powiedzia?a ju? troch? uspokojona. Us?ysza?a pytanie i d?ugo nie wiedzia?a co ma powiedzie?. Nie chcia?a by? okrutna.. ale nie chcia?a te? by? zbyt mi?a.
-Tak! Odejd?... Aktualnie nie masz tutaj nic do roboty-powiedzia?a s?ysz?c b?agania Spitfire. Przysz?a tu specjalnie po to by odpocz?? od Canterlotu...wi?c Canterlot przyszed? do Niej..

[Soar]

Soar zasalutowa?.
Skoro taka twa wola, pani. Do zobaczenia, wasza wysoko??- Stwierdzi?, wstaj?c
U?miechn?? si?, po czym spojrza? na Spitfire.
?egnaj, mam nadziej? ?e kiedy? si? znowu spotkamy.- Stwierdzi?, po czym otoczy? go cie?, a sam jednoro?ec znikn??.


Z/T

[Spitfire]

Spitfire nic nie odpowiedzia?a tajemniczemu kucowi, którego Luna opisywa?a jako swojego gwardzist?. B?d?c nadal w powietrzu tylko u?miechn??a si? do niego, po czym jednoro?ec znikn?? ca?kowicie z pola widzenia klaczy, uprzednio zas?aniaj?c si? po?wiat? ciemno?ci. Gdy nie by?o ju? po nim ?ladu, Spitfire opad?a na ziemi?, i powiedzia?a do Ksi??niczki dosy? dosadnym j?zykiem:
-Sk?d Ty bierzesz takich gwardzistów...? -Po czym, szybko opami?ta?a si?, przypominaj?c sobie, ?e rozmawia ze wspó?w?adczyni? Equestrii:
-To znaczy... Sk?d Ksi??niczka bierze takich niecodziennych kuców? I my?l?, ?e mo?emy rusza? dalej...

[Luna]

-Spokojnie..mo?esz mi mówi? po imieniu-powiedzia?a i u?miechn??a sie do niej.
- By? do mój znajomy i si? zgodzi?. Nie mia?am poj?cia, ?e tak umie. Wydawa?o mi si? ?e to zwyk?y, pospolity jednoro?ec-powiedzia?a zdziwiona.
-Dobrze. Wi?c chod?my..Mo?e jeste? g?odna? Znam ?wietn? restauracje..Chod? za mn?-powiedzia?a po czym skierowa?a si? do restauracji w ponyville.
[zt]

[Spitfire]

-Dobrze, Luno... Mi?o jest by? ze wspó?w?adczyni? Equestrii na Ty, to dla mnie zaszczyt... Jak wida?, najró?niejsze kuce si? zdarzaj?... Powoli zaczynam my?le?, ?e ju? nic na tym ?wiecie mnie nie zdziwi... -Odpowiedzia?a spokojnie, po czym równolegle z Lun?, spokojnym krokiem ruszy?a w stron? miasteczka Ponyville.

[z/t]

[Kaja Redsky]

Coy rado?nie spacerowa? sobie w stron? domu Sal. Wiedzia?, ?e ma jeszcze godzin? czasu, no ale trudno, najwy?ej postoi na mrozie. Pewnymi siebie kopytkami depta? ?nieg zostawiaj?c w nim g??bokie ?lady. Zobaczy? jednak zaraz nadchodz?c? z naprzeciwka wymarzon? klacz. Zaraz si? speszy? i zarumieni?, nie mia? ?adnego do?wiadczenia w randkowaniu. Schowa? kamie? za sob? i podszed? rado?nie do klaczy - W-witaj. T-t-te? nie mo-mog?a? si? doczeka?? J-ja mia?em tak samo! Hahah - za?mia? si? nerwowo. Nie móg? zrozumie? czemu pierwszy raz jest taki zestresowany. By? mo?e dlatego, ?e mimo wielu przygód, w ?adnym zwi?zku si? nie musia? si? tak stara?. No i pierwszy raz by? trze?wy, jakby sobie strzeli? jedn? beczk? na odwag?... nie, lepiej nie!

[Sal Ghatorr]

Sal nieco si? zdziwi?a gdy zobaczy?a Coya, ale i bardzo ucieszy?a, gdy? zacz??a podejrzewa?, ?e jego dwudniowa nieobecno?? w jej najbli?szym otoczeniu by?a spowodowana samobójstwem. Jeszcze bardziej zdziwi?a si?, gdy us?ysza?a s?owa ogiera. Gdyby mia?a r?ce, podrapa?aby si? pewnie z namys?em po g?owie.
-Ehm... Doczeka? na co? - Zapyta?a nieco oszo?omiona. - Wysz?am si? przespacerowa? i zobaczy? co u ciebie, bo ostatni raz gdy ci? widzia?am spa?e? obok szubienicy, to by?o nieco... Z?owró?ebne. - Doda?a. Przypomnia?a sobie o figurce, dzielnie trzymaj?cej si? w kieszeni. Wyj??a j?. - ...I zrobi?am jeszcze tak? figurk?, o.

[Kaja Redsky]

- N-nie pa-pa-pami?tasz? Przecie? umówili?my si? na randk? dwa dni temu, dzisiaj o osiemnastej, zapomni?a?? - zaraz jednak zobaczy?, jak Sal zaprezentowa?a figurk?. Oczy za?wieci?y mu si? jak dwie ?arówki, skoczy? do przodu i z?apa? j? w kopytka - Jest fantastyczna, naprawd? masz talent! Ale my?la?em, ?e to ogier powinien przynie?? prezent. W ka?dym razie mam co?, ale mo?e ci si? nie spodoba?, mam nadziej?, ?e ci si? spodoba, bo mi si? spodoba?, b?yszczy si? tak ?licznie, ?e jak na niego spojrza?em, to skojarzy? mi si? z tob?, bo ty te? jeste? ?liczna i b?yszczysz... - wreszcie nie?mia?o wyci?gn?? kamie? zza pleców. Szafir, wielki jak g?owa Coya, zacz?? l?ni? w s?o?cu we wszystkich odcieniach b??kitu, rzucaj?c barwny b?ysk na okoliczny ?nieg.

[Sal Ghatorr]

Sal za?wieci?a si? nagle lampka w g?owie, gdy zda?a sobie spraw?, ?e - faktycznie - Coy co? mówi? o "spotkaniu o osiemnastej". W oczach zal?ni? jej nagle niebieski kamie?, prawie wi?kszy od g?owy m?odocianego pirata. Mimo ogromnej ch?ci (niech ?yj? kamienie szlachetne!) nie wzi??a go.
-Znaczy si?, chodzi ci o nasz? rozmow? ko?o twojej szubienicy? - Zapyta?a z zak?opotaniem. Sama proponowa?a spotkanie, ale za Discorda nie potrafi?a sobie przypomnie? nic o randce. Poci?gn??a nosem, wyczuwaj?c zapach perfum i poczu?a si? jeszcze gorzej. - Coy, ja... Mówi?am tylko o spotkaniu, a ten szafir jest pi?kny, ale za du?y na zwyk?e spotkanie, a.....Ehm.... Znaczy.. - Zamilk?a, nie wiedz?c co jeszcze powiedzie?.

[Kaja Redsky]

- Wi?c... - Coy z min? zbitego psa spojrza? na Sal, na klacz, która zaw?adn??a ca?ym jego sercem, a teraz wykorzystywa?a t? w?adz? do wci?ni?cia wielkiego czerwonego guzika z napisem "AUTODESTRUKCJA, NIE NACISKA? POD ?ADNYM POZOREM, BO B?DZIE WIELKIE BUM!". Nie wiedzia? ju? sam co my?le?, bo kto? w?a?nie kroi? jego dusz? na malutkie kawa?eczki - mi?kkim wierzbowym patykiem, ?eby d?u?ej i bardziej bola?o. Nie wiedzia? co zrobi?. Przez my?l przelecia?y mu opcje wszelakie, pocz?wszy na roze?mianiu si? wniebog?osy i udawaniu, ?e to ?art, a sko?czywszy na zamordowaniu wszystkich dooko?a. Tego pierwszego nie by? w stanie zrobi?, tego ostatniego... te?, na jedno mu nie pozwala?o samopoczucie, na drugie, warto?ci jakie wyznawa?. Musia? wybra? co? mniej ekstremistycznego. Ledwo s?aniaj?c si? z szoku na nogach, po?o?y? uszy po sobie i patrz?c na klacz wielkimi oczami w ko?cu wykrztusi? z siebie s?owa - Wi?c... nie b?dzie randki? No tak, pewnie ?le ci? zrozumia?em. No tak, w ko?cu czemu mia?aby? si? ze mn? spotyka?? To moja wina, tak. Przepraszam, pewnie musisz si? teraz ?le czu?? Aha... Wi?c zatrzymaj ten szafir w ramach przeprosin ja go nie b?d? potrzebowa?, jest za lekki, ?eby sobie przywi?za? do szyi. Ha. Ha. No to mo?e sobie pójd? ju?. No tak, przepraszam... - zwiesi? g?ow? tak, ?e prawie dotyka? ni? ?niegu. Jego oczy wydawa?y si? powoli szkli?.

[Sal Ghatorr]

"No to koniec. Powiesi si? albo utopi, przy tych mrozach nawet nie b?dzie musia? wi?za? sobie niczego do szyi" my?l przemkn??a przez g?ow? Sal, przera?aj?c j? do szpiku ko?ci. Podesz?a nieco bli?ej i przytrzyma?a s?aniaj?cego si? Coya, wci?? nie bior?c kamienia szlachetnego.
-Przepraszam Coy, musia?am ci? wtedy nie s?ucha?, przepraszam, przepraszam.... - Wyrzuci?a wreszcie z siebie. A? ?al by?o teraz patrze? na ogiera, wygl?da? jakby go prze?uto i wypluto, a to wszystko przez ni?. Otar?a mu ?zy z oczu. - Wci?? mo?emy si? przej??... Ale bez randki. - Zastrzeg?a. - Zachowaj je najlepiej na inne klacze. O, pozna?am niedawno klacz ziemn? o imieniu SeaCoast, powiniene? j? pozna?. - Spróbowa?a pocieszenia z nieco innej strony. W sumie on mia? pecha do klaczy, ona do ogierów.... Pasowaliby do siebie.