Dom Feathera i Spearmint

[Spearmint]

Książka miała dość nieoczekiwany skutek. Gdy tylko Spearmint zaczęła czytać, jej wzrok padł na jedną z ilustracji. To nie był ładny widok, a do tego na tyle ją przeraził, że pisnęła, upuściła książkę, pobiegła w stronę kanapy i zanurkowała pyszczkiem w poduszkę, starając się wyrzucić z głowy to wspomnienie.
- Nie chcę być rozcinana. Stanowczo nie chcę. - Powiedziała głosem tłumionym przez poduszkę.

[Feather]

Idiota. Japierdzielę... jak można tego nie rozumieć... i co mnie do chuja pokusiło, by w ogóle jej o tym wspominać? buy some apples!. Mam dosyć.
Feather spojrzał na klacz z zażenowaniem.
- Przecież nie musisz, można rodzić normalnie... zresztą nieważne. I tak znając moje kurewne szczęście zaraz tu przyjdzie Sombra i porwie cię do Imperium, albo sama sobie pójdziesz. Mi to się cholera nic w życiu nie układa...
Pegaz wzbił się w powietrze, pofrunął nad kominek i ściągnął jeden z mieczy, po czym odleciał do salki treningowej. Od razu wyciągnął sobie pięć trzcinowych słupków i zaczął je kroić, siec, tnąć, dziurawić.
WAAAAAAAGH - wrzasnął w myślach - Zresztą ciekawe, jak będzie w ogóle z tym ślubem i weselem... nawet nie ma kto przyjść. Siostra i ta jej dupka przepadły, Catastrophe też... Arientar i Arrow... słuch o nich zaginął... a Shadow i Sunny z rodziną? I tak pewnie albo coś im wypadnie, albo będą mieć mnie gdzieś. Tak. Staraj się być dobry i oczekuj, że inni dadzą ci coś od siebie. BZDURA. A Tolimiry z jej ogierem i Morning też pewnie nie będzie... Blanca nawet nie będę starał się tu ściągnąć. Tali? Nienawidzi mnie. A samego Rarco nie zaproszę... A Coy'cia? Ja jej nawet nie znam... jej siostry też. Cóż. Morał prosty - na kija wesele. Pobiorę się może tylko... chociaż i to pewnie mi nie wyjdzie.

[Spearmint]

-Feather, nie narzekaj tyle. Po prostu więcej nie pokazuj mi takich... - Spearmint wyciągnęła głowę spod poduszki tylko po to by się zorientować, że Feather sobie najzwyczajniej w świecie poszedł. Parsknęła, rozgniewana, i podążyła do salki treningowej, gdzie pegaz zabawiał się z manekinami. Poirytowana, oparła się o framugę drzwi.
- Feather, narzekasz jak panienka z rodziny szlacheckiej. Jeszcze pomyślę, że ci sie cos we mnie nie podoba. I nie pokazuj mi książek z takimi ilustracjami, nie... lubie... szpitali. - Powiedziała, nie ukrywając niezadowolenia w głosie. Ukrywała tylko fakt, że na obrazku przerażała ją ilość krwi, a nie szpital.

[Feather]

Feather rozciął manekina w poprzek, a trzcinowe zwitki z głuchym klapnięciem spadły na podłogę. Odwrócił się do klaczy, spojrzał na nią.
Naprawdę jej nie rozumiem...
- Moglabyś poczytać o medycynie w Equestrii i o tym, jak to wszystko poszło do przodu. Zresztą nieważne.
Łaskotek postawił sobie kolejne kilka słupków, zmoczył je wodą i zaczął katować je, przeklinając w myślach na to, co się tylko da.
- I to nie ja zachowuję się jak panienka z rodziny szlacheckiej. Zawsze gdy chcę dobrze, chcę komuś pomóc, to zawsze bardziej mu szkodzę. ZAWSZE. Może faktycznie powininem zostać tym najemnikiem już do końca, a nie się bawić w jakieś łaskotanie... i tak jużwszyscy myślą, że ja tu się tylko ze wszystkimi pierniczę. Może moim przeznaczeniem właśnie jest ranić innych i ich kaleczyć, zabijać? Nie wiem. Ale skoro potrafię tylko szkodzić - kolejny słupek padł z głuchym plaśnięciem - To chyba oczywiste, że nawet nie zasługuję na dzieci.

[Spearmint]

- Nie przepadam za medycyną... i medykami... jeśli znają inne sposoby na pomoc niż odcięcie nogi i polanie ją czymś wrzącym, to mi to wystarczy. - Powiedziała szczerze. Nie widziała powodu, dla którego miałaby się tym zajmować, wszystko wyjdzie w praniu.
- Feather... jesteś w złym nastroju. Odłóż ten miecz, mieliśmy coś do zrobienia, pamiętasz?

[Feather]

- Huh? Lekarze z tego co wiem, to robią wszystko, by nie odcinać nikomu nóg, a ratować zdrowie. Jest nawet zasada, by nie rozcinać pacjenta, jeśli można ratować go medykamentami.
/http://allthingsd.com/files/2012/07/You-Dont-Say.jpg/
- Oooo, naprawdę? - spytał, robiąc minę z obrazka powyżej.
Mimo wszystko odłożył jednak miecz, zaczął sprzątać manekiny, a raczej ich resztki.
- Ech... wybacz. Po prostu od pewnego czasu stałem się zbyt dużym pesymistą - rzekł smutno do klaczy - Musiałabyś kiedyś się dowiedzieć, że tutaj szpitale działają inaczej i są przyjazne pacjentowi. I już nie chodzi mi tylko o poród, a o całą resztę. I myślałem o weselu i ślubie... nie wiem, czy ktoś poza synami by przyszedł, jeśli chodzi o moją rodzinę.

[Spearmint]

Jednak jej posłuchał, nawet mimo tego, że próbował na niej użyć ironii. Gdy odłożył ostre narzędzie podeszła do neigo, przytuliła i pocałowała w pyszczek.
- Nie martw się. Będzie dobrze. - Zaczęła go głaskać po głowie dla uspokojenia, nei przestając tulić.
- Rozumiem że się martwisz. U mnie też niewiele osób by przyszło... Na pewno masz jakiś przyjaciół. Chodź z powrotem do sypialni, poprzytulamy się nieco w łóżku. - Pocałowała go znowu, znowu dla uspokojenia.

[Feather]

Feather również przytulił klacz, nawet pocałował jąpod bródką.
- Ech... mam. Ale i tak już dawno się z nimi nie widziałem, słuch o nich zaginął... cóż, to w końcu nasze święto! - uśmiechnął się do niej pocieszająco.
No tak. W końcu oni będą się tylko liczyli, mają się dobrze bawić i zapamiętać to na całe życie.
- Teraz? Nie mam... zabezpieczeń. No i nie lepiej wieczorem? Jednak faktycznie lepiej załatwić wszystko, co mamy i potem wrócić, iść na jakiś spacerek, czy coś...

[Spearmint]

- Dobrze, załatwmy to jak najszybciej... A potem wrócimy. I zrobimy to bez zabezpieczeń. - Przytuliła go, by ukryć nagłe zmieszanie, decyzję podjęła w ułamku sekund, ale zamierzała się jej trzymać.
- Ale pod warunkiem, że ślub będzie szybko. Następcy tronu Imperium nie mogą być nieślubni. - Powiedziała łagodnie, tuląc go. Ojciec się zdziwi.

[Feather]

Feather uśmiechnął się do wybranki swojego serca, przytulił ją i pocałował za uchem.
- No, to chodźmy więc czym prędzej. A ślub możemy w sumie wziąć nawet i w tym tygodniu. Powiedzmy, że mam malutki plan... - zachichotał, myśląc o przystanii - A teraz chodźmy.
Pegaz narzucił płaszcz i wyszedł z domu, czekając na Spearmint.
z/t

[Spearmint]

Miał plan? Świetnie, lubiła plany. Miała tylko nadzieję, że to jakiś porządny plan, tak na miarę ślubu księżniczki.
- Dobrze... Ufam ci. - powiedziała pewnym tonem i wyszła za narzeczonym. Nagle jej przyszła do głowy dziwna myśl, że gdyby spotkała ojca, mógłby zadawać dziwne pytania, na które trudno by jej było odpowiedzieć.

[z/t]

[Spearmint]

Ucieszona Spearmint weszła do domu przed Featherem, wyprzedzając go. Czuła się radosna i pełna energii po wizycie w urzędzie. Nie myśląc za wiele od razu weszła do łazienki by się odświeżyć, po czym od razu przeszła do salonu, by sobie przycupnąć na kanapie. Oczekiwała od teraz dnia pełnego wrażeń, miała nadzieję że się nie zawiedzie.

[Feather]

Rozradowany Łaskotek wszedł do domu za swoją klaczą. Był zadowolony, że załatwił tyle rzeczy, że w przyszłym tygodniu będzie mógł już pobrać się ze swoją ukochaną i być z nią aż do śmierci. Spearmint była już dla niego jak żona.
Pegaz również przycupnął przy swoim Kryształku, zachichotał.
- Cieszę się, że mamy już to załatwione. Jeszcze trzeba się zastanowić nad weselem i pozapraszać kucyki z rodziny - rzekł z uśmiechem.

[Spearmint]

- U mnie tego zapraszania za dużo nie będzie, tylko ojciec. Nie wiem co z tobą... poza synami kogo zaprosisz? No i... - Spearmint zastanowiła się chwilkę, po czym, korzystając, że są obaj na kanapie, po czym delikatnie objęła Feathera i pocałowała go grzecznie. Gdy już to zrobiła, pocałowała go znowu, napierając na niego i kładąc go na kanapie, i, co za tym idzie, siebie na niego.
- ... i co teraz? - Zapytała z uśmieszkiem, leżąc na nim i ocierając się o niego policzkiem.

[Feather]

- Siostrę, jej narzeczoną, wujka, może znajomych trzech... nie wiem... - powiedział, zastanawiając się.
Gdy klacz objęła go, oddał jej pocałunek, delikatnie, lekko, dając się przewrócić. Było mu z nią tak dobrze...
Wyczuwał każdy jej oddech na swoim policzku, jej bicie serca, ciepło. Coś wspaniałego.
- Sama zdecyduj, księżniczko - zachichotał, rumieniąc się.
Łaskotek wyciągnął spod siebie skrzydełka, którymi zaczął gładzić nażeczoną po grzbiecie.